„Łańcuch pokarmowy” – projekt afrykańskiej gry dla białasów
21/07/2014, poniedziałekO Afryce nie pisze się dużo, a jeszcze mniej się czyta. I czemu się dziwić, skoro to wszystko dzieje się tak daleko, co drugi autor choruje na ambicjonalny „przerost opinii nad treścią”, a stylistyczna skolioza (czy to na lewo, czy na prawo) właściwie uniemożliwia dowiedzenie się czegoś ciekawego i wczucie w egzotykę czarnego lądu na tyle, by coś potem własnym, „czytelniczym głosem”, wydukać. Większość współczesnej publicystyki o tematyce afrykańskiej skazuje na cudze opinie i uniemożliwia wyrobienie sobie własnej.
A ja bardzo bym chciał, żebyś właśnie ty, zamiast czytać i oglądać, mógł sam posmakować kawałka jałowego afrykańskiego tortu, choćby maleńkiego wycinka życia ulepionego z czerwonej gliny i monotonnej, twardej, pozbawionej smaku kaszy kukurydzianej ugali. Wycinek tortu niewielki, bo gdybym powiedział „słuchajcie: jest właśnie tak” (w domyśle – wszędzie) to bym skłamał. Życie w mieście różni się od życia na wsi, Tanzania jest spokojniejsza od Kenii, jeden kraj bogatszy od drugiego… ale specyficzną sieć zależności, które w wielu krajach czarnej Afryki są dość podobne, można stosunkowo łatwo odtworzyć i wrzucić w nią białego… gracza.
Polityczne otwieranie oczu przy pomocy planszówki już raz się udało, gdy Instytut Pamięci Narodowej za pieniądze podatników stworzył „Kolejkę”, w której gracz wciela się w trapionego „głęboką komuną” Polaka. Walka o deficytowe towary, przysłowiowe „dziecko na rękach”, spekulant… nie dane było mi tego przeżyć samemu (rocznik 83), ale grając w „Kolejkę” przypominałem sobie liczne opowieści i anegdoty padające (może trochę zbyt) często z ust rodzinnej starszyzny. Fajne to, zabawne, ewidentna satyra na cyrk tamtych czasów udała się autorom gry prawie tak samo dobrze jak Barei w jego najlepszych filmach, ale po wszystkim pozostaje w ustach pewien niesmak. Ktoś bardzo mocno chce, żebyś w bardzo konkretny, jedyny słuszny sposób myślał nie tylko o tamtych czasach, ale i o dzisiejszych uczestnikach „Gry o Stołki”. Po skończeniu zabawy z szukałem w instrukcji wytycznych jak stawiać krzyżyki w kartach do tej gry. Na próżno. Może zgubiłem jakąś stronę?
W „Układzie Pokarmowym” bardzo chciałbym uniknąć zupełnie niepotrzebnej stereotypizacji poprzez dobieranie, opisywanie i nazywanie elementów, zdarzeń, postaci w sposób wartościujący pozytywnie lub negatywnie, czy sugerujący absurd, głupotę. Nie będzie to trudne – wystarczy posłużyć się realnymi osobami i sytuacjami i nie przedstawiać ich w sposób przekolorowany. Wystarczy nie uatrakcyjniać scenariuszy życia, by uczynić grę ciekawszą, wystarczy pozostać życiu wiernym. Tak jest, podobieństwo wszystkich postaci i sytuacji do rzeczywistych jest zamierzone.
Przyznaję; tytuł brzmi nieciekawie. Producent z pewnością będzie naciskał na zmianę. Ale, drogi konsumencie: gra ma pokazać tobie w jaki sposób zwyczajny, miejski autobus wpływa na życie społeczności w wielkim mieście trzeciego świata. Uwierz mi; nudne kupowanie biletów w okienku lub automacie i jazda wycyckanym, przegubowym Solarisem nie ma nic wspólnego z dala-dalą, publicznym środkiem transportu w Dar es Salaam i innych miastach Tanzanii. Tu nie ma rozkładów jazdy, drzwi i okna odpadają w trakcie jazdy, a kilka szylingów z każdego sprzedanego biletu jeszcze tego samego dnia trafia wprost do rąk sprzedawców cracku.
Nie wiem, czy pomysł lepiej byłoby zrealizować w postaci gry planszowej, czy komputerowej (na konsolę). Statystycznie, młodych bardziej kręci ekran – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Ja osobiście wolałbym planszę i karty. Problem z tym drugim rozwiązaniem jest taki, że zamiast typowego dla gry na nośniku cyfrowym wprowadzenia, należałoby wprowadzić dodatek w postaci filmu, ewentualnie jakiejś lektury lub małego albumu z dokumentacją fotograficzną. Bo to, co przychodzi na myśl Europejczykowi, gdy słyszy o „komunikacji miejskiej” ma się nijak do tego, czym podróżuje się tutaj. Bez dwóch zdań: by „poczuć temat” gracz będzie potrzebował wizualnej stymulacji, która stworzy w jego głowie obraz obecny przez cały czas trwania gry.
Dala-dala (w Kenii Matatu) najprościej można opisać jako złom na kółkach. Zazwyczaj jest to złom japoński. Małe, stare autobusy Toyoty zaprojektowane do przewożenia dwóch, góra trzech, klas japońskiej podstawówki. W autobusie jest i działa tylko to, co niezbędne: wszystko związane z ruchem pojazdu (silnik, kierownica, biegi, gaz, z hamulcem bywa różnie) i światła (dość przydatne w strefie okołorównikowej, gdzie jeszcze przed 19 zapada głęboka, ciemna noc, choć światła stopu i kierunkowskazy zazwyczaj nie wszystkie są sprawne). Wskazówki szybkościomierza i innych zegarów zawsze leżą nieprzytomnie, dlatego w dziurze po radiu lub w pozbawionym zamknięcia schowku, obok butelki z wodą, leży butelka z benzyną. Jedynym wspomnieniem po okleinie wyściełające wnętrza pojazdów i po gumie na podłodze, są resztki oblepionego brudem kleju wtartego w korodujący metal. Zajezdni autobusów w Dar es Salaam od złomowiska odróżnia tylko to, że w tym drugim miejscu pojazdy nie mają przednich szyb.
Japoński złom jest jak skorupy niektórych morskich ślimaków: twórca i właściciel dba o ich prezencję, gdy w nich mieszka – muszle błyszczą, wzorki na nich przyciągają płeć przeciwną, odstraszają wrogów, lub maskują obecność mięczaka na dnie oceanu. Ale po śmierci ślimaczka przychodzą inne morskie stworzonka – skorupiaki lub ryby, które nie dbają o zewnętrzny wygląd i stan muszli, ale nadal wykorzystują jej zasadniczą funkcję: mieszkają w niej i chronią się przed wrogami. Niektóre potrafią nawet podróżować z cudzą muszlą na „plecach”.
Tak to wygląda z zewnątrz. Najwyższy czas wcielić się w postać.
Masz na imię Tom. Albo Ali. Jedno i drugie jest równie popularne w pokolonialnej, chrześcijańsko-muzułmańskiej Afryce. Pochodzisz z plemienia, które podobnie jak większość z ponad setki plemion zamieszkujących twój kraj, nie wyróżnia się absolutnie niczym. Nie jesteś jak Masajowie, obecni na co drugiej pocztówce a Afryki wschodniej, ani jak Mchaga, obecni na co drugim stanowisku na wszystkich szczeblach władzy. Nie masz wpływowych znajomych, krewnych, szczytem twoich marzeń może być kariera kierowcy autobusu, ciężarówki, niskiej rangi policjanta, czy żołnierza. Żadnej z tych prac nie jesteś jednak w stanie zdobyć nie mając znajomości branżowo-plemiennych.
Skończyłeś siedem klas podstawówki, z trudem zaliczyłeś całą „darmową” edukację, znasz tylko swój język plemienny i suahili, który znają wszyscy. Nie posiadasz żadnych szczególnych umiejętności, talentów, nikt nie przyuczył cię do żadnego zawodu. Dlatego pracujesz jako nocny stróż pilnujący dużego domu bogatych ludzi. Masz żonę i trójkę dzieci, dwóch synów niedługo zakończy bezpłatną edukację, a nie jesteś w stanie pozwolić sobie na opłacenie czesnego, bo wynajem domu i jedzenie pochłania całość zarobków. Na szczęście twojej żonie czasem uda się gdzieś zatrudnić na chwilę jako sprzątaczka, czasem sprzeda kilka pęczków matembele, liści słodkich ziemniaków, posadzonych na kawałku ziemi za domem. Gdyby nie to, niemielibyście nawet pieniędzy na leki, gdy dzieci chorują na malarię. Nie chcesz, żeby życie twoich synów i córki wyglądało tak, jak twoje. Zdolniejszego chłopaka chciałbyś wysłać do liceum, tego mniej lotnego – do zawodówki dla stolarzy. Jednak nawet najtańsze szkoły tego typu są poza pułapem twoich możliwości finansowych.
Jedyna umiejętność, jaką posiadłeś, to prowadzenie samochodu. W twoich rodzinnych stronach szwagier pokazał ci o co chodzi, trochę pojeździliście po bezdrożach, szybko załapałeś i nawet w mieście potrafisz sobie prowadzić. Naturalnie nie masz prawa jazdy. Bo i skąd. Trzeba zrobić kurs, zdać egzamin… dowiadujesz się tu i tam co zrobić, żeby dostać „papierek”… może i chcesz uczciwie podejść do sprawy (a może nie – to w sumie nieistotne) ale wszyscy sugerują i mówią ci jedno: „prawo jazdy kosztuje 20.000”. Nie chodzi oczywiście o cenę kursu i egzaminu, która jest w sumie kilkukrotnie wyższa. 20.000 szylingów to łapówka, jaką się daje, by dostać prawko na osobówki. Może i nie czujesz się z tym za dobrze, ale to najłatwiejszy i najtańszy sposób na załatwienie sprawy. Poza tym przecież wszyscy tak robią. No i chcesz dobrze dla swojej rodziny. Naprawdę potrzebujesz jakiegoś lepszego, bardziej dochodowego zajęcia. Na razie nie masz nawet pomysłu, co konkretnie mógłbyś robić po zdobyciu dokumentu, bo kierowcą taksówki nie zostaniesz (trzeba znać angielski – choć odrobinę) ale wierzysz, że w końcu coś się uda. Umawiasz się z urzędnikiem, przynosisz wypełnione papiery i zdjęcie, do teczki wsuwasz dwa banknoty po 10.000, za tydzień masz przyjść po prawko.
Wracając do domu z wydanym dokumentem zastanawiasz się, co będzie dalej. Bardziej niż nad konkretnymi zajęciami, jakich mógłbyś się podjąć, analizujesz, do kogo zwrócić się o pomoc. Temu pomogłem… ale on straganiarz! Sąsiad jest z plemienia… ale co taki pijak będzie wiedział! Brat żony kuzyna w policji… ale to trzeba liceum skończyć. W domu kartkujesz dokument. Czytasz go, sylabizujesz „od deski do deski”. Gdy w spoglądasz na ostatnią stronę, nie wierzysz własnym oczom. Przez pomyłkę dostałeś prawo jazdy na wszystkie pojazdy: motocykle, osobówki, autobusy i ciężarówki. Normalnie musiałbyś zapłacić za to krocie. Pierwszy raz w życiu możesz powiedzieć, że miałeś szczęście.
Po porannej modlitwie w meczecie (albo mszy w kościele) opowiadasz przyjacielowi z plemienia o szczęśliwym zbiegu okoliczności. Gratuluje serdecznie i szczerze cieszy się twoim szczęściem! Obiecuje pomoc, bo słyszał, że kuzyn szwagra zna kogoś, kto zna kogoś, kto…
W tym momencie zaczyna się gra.

Asfalt położony na stacji Segerea Mwisho to jedyna taka inwestycja w promieniu wielu kilometrów. W ciągu ostatnich lat pojawiły się też tablice opisujące perony, na których powinny zatrzymywać się autobusy. Niewielu kierowców się nimi przejmuje.

‚Konda’ – drugi członek załogi każdego autobusu. Nawołuje pasażerów, upycha ich w pojeździe, pobiera opłatę za przejazd.
(ciąg dalszy nastąpi, autor zastrzega sobie wszystkie prawa do przedstawionego pomysłu)